sobota, 15 czerwca 2013

MARZENIA ŚCIĘTEJ GŁOWY


Ścięłam się.
Na krótko.
Tu krócej, tu dłużej, tam średnio.
Zaufałam fryzjerce.
Po raz setny.
Wyszłam na świeże powietrze, a silny wiatr
nie dał rady rozwiać mojej fryzury.
Bezy.
Grzyba.
Hełmofonu.
Granitowego kasku.

Głową podobno muru nie przebijesz.
Mam poważne wątpliwości...

Kiedy kobieta pędzi do fryzjera?
Gdy chce sobie poprawić humor.
Gdy zaczyna nowy życiowy etap.

Jestem kobietą.
Nie mam wątpliwości.
Nie pędzę do fryzjera.
Trzeba mnie wołami ciągnąć.
Daję się ciągnąć średnio raz na rok.
Dwa tygodnie w roku mam wycięte z życiorysu.
Bo na głowie mam wycięte tak,
że oczy przed lustrem zasłaniam.
Bo mając cienkie, proste jak druty włosy,
zawsze łudzę się, że tym razem się uda.
Tym razem potrząsać będę lwią grzywą
z wdziękiem, nonszalancją i niewymuszoną elegancją.

Cudów nie ma.
Potrząsam, i owszem.
Opitoloną głową.
Głową zdziwioną.
Że i tym razem się nie udało.
Że i tym razem nie wyglądam jak milion euro.
Cholera.
O poprawie humoru nie ma mowy.

A o nowym etapie w życiu?
Jasne.
W końcu jestem kobietą.
Zaczynam nowy etap.

Etap noszenia krótkich włosów.
Po prostu.

1 komentarz:

  1. Rany,jesteśmy do siebie podobne;-)W cudzysłowie oczywiście.Dla mnie jeszcze nie narodził się fryzjer,od którego wyszłabym w pełni zadowolona i chciałabym do niego wrócić;-)

    Sandra S.

    OdpowiedzUsuń