poniedziałek, 24 czerwca 2013

O JEZU


- Gdybym miała grupę dzieci autystycznych przejawiających 
podobne zaburzenia, to bym była szczęśliwa.
Słowa pani pedagog.
Nieszczęśliwej.
Bo to niemożliwe.
Całościowe zaburzenia rozwojowe
u każdego objawiają się w inny sposób.
Dzieci reprezentują różny poziom.
Stąd tak ważna terapia indywidualna.

Zajęcia grupowe terapią indywidualną nie są.
Choć pani psycholog dwoi się i troi,
by do każdego dziecka podejść jak najbardziej indywidualnie.

Chodzimy z Lolkiem na takie zajęcia.
Załoga niby nieliczna.
Cztery brzdące.
Nie tak znów bardzo oddalone wiekowo.
Lolek najmłodszy.
Witek najstarszy.
Dzieli ich rok.
Równo.
Co do dnia.

Oprócz Witka raz w tygodniu spotykamy również Krzysia.
Pół roku starszy od Lolka.
I Misię.
Niewiele młodszą od Witka.

Bawimy się 1.5 godziny.
Albo wyjemy.
I płaczemy.
Bo nie chcemy siedzieć przy stoliku.
Tylko biegać.
Albo nie możemy wytrzymać czekania.
Bo w kocu huśta się Misia.
I trzeba czekać.
A to takie trudne.
A to dramat wielki jest.
To czekanie.
Którego musimy się nauczyć.
Bo w przedszkolu do wszystkiego stać będzie kolejka.
A my tacy niecierpliwi jesteśmy.
Bo mamy autyzm.
I wszystko chcemy mieć teraz, zaraz, natychmiast.
Uczymy się więc.

Pani pedagog motywuje.
Nagradza.
Gdy coś wyjdzie.
Gdy małemu autystycznemu bąblowi się uda.
- Brawo Lolek! Dobrze!
Lolek kraśnieje z zadowolenia.
- Bardzo dobry objaw! Cieszy się, że pochwaliłam.
Świetnie Lolek!
Ja też bym pokraśniała, gdybym umiała się rumienić.
Cieszę się więc w środku.
Moje serce rośnie.
Rozglądam się bezwiednie, by sprawdzić reakcję innych mam.
Bom dumna.
Bo nie mam autyzmu i ciekawi mnie reakcja innych.

I wzrok mój pada na mamę Misi.
Siedzącą na uboczu.
Z córką w objęciach.
Nieobecną córką.
Córką starszą od Lolka.
Córką, która tak rzadko słyszy od pani psycholog:
- Brawo! Brawo Misia!

I odwracam ze wstydem głowę.
I mam ochotę się walnąć z całej siły młotkiem w sam środek
mojego pustego łba.
Bom głupia.
Jak but.

Bo sprawdziłam reakcję.
Bo udało mi się dojrzeć.
Żal w oczach mamy Misi.
Smutek, rozpacz, nie wiem co jeszcze,
bo przestałam patrzeć.

Bo mama Misi nie czekała na koniec zajęć.
Nie czekała na brawo!
Mama Misi ubrała swoje jedyne dziecko w różowe,
lakierowane baleriny.
W kwiecistą sukienkę.
Z falbanką.
Przygładziła włosy.
Swojej córki.
Wzięła ją za rękę.
I wyszła.

Co czuła wychodząc?

O Jezu...

Nie chcielibyście wiedzieć.

2 komentarze: