Taa...
Ja się chcę wyspać teraz.
Taka fanaberia.
Ulegam kaprysom jak nastolatka.
Przyznaję się bez bicia.
Uważam, że mam prawo do snu.
Po dwóch latach i czterech miesiącach.
Taka ze mnie egoistka.
Do snu bez snów.
Do takiego ciężkiego snu.
Jak po 12 godzinach harówy na budowie.
Bez ryku o drugiej w nocy.
Bez jęku o czwartej.
Bez pobudki o piątej.
Na dobre.
Albo złe.
Bo wsłuchiwanie się w dwugodzinne wycie
bladym świtem niczym dobrym nie jest.
Ani błogim.
Błogi jest nieprzerwany sen.
Od 22 do 8.
Nie wiem co to jest.
Od ponad dwóch lat.
Jakoś żyję.
Jakoś funkcjonuję.
Raz lepiej, raz gorzej.
Bo muszę.
Bo mam dziecko.
Autystyczne dziecko.
Które ma problemy ze snem.
Od zawsze.
Problem mojego dziecka moim problemem jest.
Jestem mamą.
Nic dziwnego.
Moje dziecko śpi raz lepiej, raz gorzej.
Zdarza się, że to gorzej trwa kilka dni.
A ja staram się te kilka dni przetrwać.
I wytrzymać.
I nie spać na stojąco.
Staram się z całych sił.
Których nie mam.
A które w nadmiarze posiada moje dziecko.
I wstaję po kilkudniowym maratonie.
I nie myślę.
Zamieniam się w automat.
A Lolek wyje.
Bo znów się nie wyspał.
A spać nie chce.
Albo raczej chce, tylko nie może.
Więc wspinam się na wyżyny intelektu i plan obmyślam.
Na spacer wyjdę.
Wyszaleję marudę.
Niech się zmęczy.
Niech chociaż w środku dnia padnie.
Niech padnie,
bo gdy ja padnę pierwsza, to może być kiepsko.
Więc ruszam do łazienki.
Ląduję w kuchni.
I zastanawiam się po co tam poszłam.
Zawracam.
Do łazienki.
Jedyne 5 minut szukam kontaktu.
W końcu mieszkam tu dopiero 3 miesiące.
Mam prawo szukać.
Nakładam peeling do twarzy na szczoteczkę Dużego
i myję zęby.
I jestem szczęśliwa, że trafiłam do paszczy.
Szczoteczką Dużego.
Obmywam paszczę.
Żelem do golenia.
I me serce się raduje, że tak pięknie się pieni.
Kieruję strumień chłodnej wody na włosy.
W które wcieram odżywkę.
Zamiast szamponu.
I smutek me serce ogarnia, że nie pieni się wcale.
Nic to.
Jeszcze tylko wetrę w ciało maskę do włosów
i jestem prawie gotowa.
Na spacer.
Wróć!
Dziecko!
Mam dziecko!
O matko kochana, dobrze, że sobie przypomniałam.
Mimo że taka niewyspana jestem.
Jak to dobrze.
Trzeba ubrać.
Uczesać.
Znaleźć buty.
Znaleźć, no właśnie...
Przecież mieszkam tu dopiero 3 miesiące...
Gdy po godzinie jestem ubrana,
a Lolek obuty, ruszamy.
Wróć.
Lolek jest źle obuty.
Jakoś dziwnie stopy stawia.
Prawa stopa w lewym bucie.
Lewa - wiadomo.
Szybka zamiana.
W akompaniamencie ryku.
Po następnej godzinie jesteśmy gotowe do drogi.
Nie, nie umalowałam się.
Mieszkam tu trzy miesiące,
skąd mam wiedzieć gdzie leży kosmetyczka?
Jestem więc gotowa.
Żeby wyszaleć Lolka.
Do którego pieszczotliwie zwracam się własnym imieniem.
Jestem przygotowana.
Żeby go zmęczyć.
Żeby zasnął po powrocie w sekund pięć.
Chcę więc go zmęczyć.
Sama nie muszę.
Już jestem zmęczona.
Od ponad dwóch lat jestem zmęczona.
Jak diabli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz