środa, 12 czerwca 2013
NIEZAWODNA METODA
Autyzm.
Wiele metod.
Terapia metodą taką.
I taką.
I jeszcze siaką.
I może jeszcze tą.
Albo śmą.
Może któraś zadziała.
Może połączone zdziałają cuda.
Może cokolwiek pomogą.
A może nie.
Ja mam swoją.
Niezawodną.
Zawsze działa.
Nie, nie jestem na tyle próżna,
by ochrzcić ją swoim imieniem.
Nadałam jej nazwę swojską.
Łopatologiczną.
Wpadającą w ucho.
Metoda na chore dziecko.
Jest świetna.
Skutkuje.
Jak działa?
Prosto.
Jak wszystkie genialne metody.
- Dzień dobry.
Pan, który puka do moich drzwi, a którego widzę średnio raz w miesiącu,
zbiera tym razem na dzieci dotknięte cukrzycą.
Pan zbiera, ja nie ufam.
Pan macha mi przed nosem czymś,
co dla pana jest identyfikatorem,
a dla mnie kawałkiem brudnego papieru
z krzywo odbitym tekstem.
Pan w ubiegłym miesiącu zbierał na dzieci z wadami serca.
Widocznie wady się przejadły.
Teraz stara się wzbudzić współczucie losem młodocianych
diabetyków.
Nie jestem świnią.
Ja po prostu nie ufam.
Takim ludziom.
- Sama mam chore dziecko.
Wiadomo na co wydajemy każdy grosz.
Tyle wystarczy.
Pan nie drąży.
Pan za miesiąc zapuka.
Może się złamię i dam na wcześniaki.
A może dalej będę twarda, ale wyzdrowieje mi dziecko.
I dam.
A pan się wtedy ucieszy.
Że przekonał kolejną naiwną.
- Dzień dobry.
Tym razem atak przez telefon.
Firma ubezpieczeniowa.
Chcą porozmawiać.
O moim bezpieczeństwie.
I zdrowiu moich dzieci.
Oooo... O zdrowiu to ja mogę długo.
O zdrowiu mojego dziecka.
Pan może mi podarować 30 minut swojego drogocennego czasu.
Mało.
Kruca bomba, mało!
- Mam chore dziecko. Niestety nie znajdę czasu na rozmowę.
Stosuję metodę.
Sumienie mam czyste.
Wszak nie mijam się z prawdą.
Czas dla dziecka oszczędzam.
- Myśli pani, że gdy zadzwonię w przyszłym tygodniu,
to sytuacja się zmieni?
Młody, kipiący energią głos w słuchawce pyta
i czeka niecierpliwie na odpowiedź.
Prawie słyszę jak nóżkami niespokojnie przebiera.
I co mam odpowiedzieć?
No co mam odpowiedzieć?!
Kochany ty mój chłopcze od ubezpieczeń.
Kochany, miły, zapracowany, na procencie od sprzedaży.
Kochany nawet sobie nie wyobrażasz.
Twoja wyobraźnia nawet nie śmie się wychylić tak daleko.
Tak okrutnie daleko.
Kochany nie jesteś w stanie przewidzieć scenariusza
naszej rozmowy.
Scenariusza, w którym rzucam od niechcenia.
Lekko.
Na odwal.
Ot tak.
Dla kaprysu.
Rzekłabym, że nawet tak trochę nonszalancko.
A co tam.
- Zadzwoń chłopcze za 5 lat.
Może się zmieni.
Ale, cholera, nie obiecuję.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz